czwartek, 23 października 2014

Pani Domu czy Kura Domowa?

Od zawsze mnie zastanawiało, dlaczego niektóre kobiety nie pracujące zawodowo, nie robiące kariery, nie wspinające się po kolejnych szczeblach korporacyjnej drabiny mówią i myślą o sobie "Pani Domu", inne "Kura Domowa", a jeszcze kolejne "Strażniczka Domowego Ogniska".
Dlaczego takie nazwy a nie inne? Dlaczego jedne mają wydźwięk pejoratywny, a drugie pozytywny, mimo, że dotyczą tego samego "stanowiska"? Czy te kobiety się nie szanują? Nie doceniają? Umniejszają ważność swojej roli? A może wręcz odwrotnie- przeceniają i dodają zasług?
Bo czym jest "Pani Domu"? Zamożną żoną zamożnego lekarza czy prawnika, czy innego biznesmena, pokazującą palcem ogrodnikowi co ma robić, czy mająca "pomoc domową" do sprzątania dwa, trzy razy w tygodniu? A może po prostu kobietą kochającą swój dom, biegającą z wałkiem i farbą kilka razu do roku, robiącą meble z palet? W końcu panuje nad tym wszystkim, jest- prawie jak w reklamie- bohaterką w swoim domu, a więc i jego Panią! Do której z nich określenie Pani Domu pasuje bardziej? 
A Kura domowa? Że co? Siedzi w domu jak kwoka na grzędzie, znosi kolejne dzieci, czeka na męża z obiadem, i równo z zachodem słońca chodzi spać? A może krząta się po kątach, rozsiewa dobry nastrój, zapach ciasta drożdżowego, dba o swoje kurczątka najmocniej jak potrafi, poniekąd rezygnuje z siebie, ale jest bardzo szczęśliwa. Która jest bardziej Kurą?
Strażniczka to też ciężka sprawa, bo w dzisiejszych czasach ani ogniska w domu nie ma, ani pilnować go nie trzeba. 
Chodzę po tym świecie już parę ładnych lat, poznałam wiele dziewczyn, kobiet, matek, mężatek, singielek. Każda jest inna, każda niepowtarzalna, ale wszystkie mają pewien wspólny element, coś co jest bardzo charakterystyczne dla naszej płci. Nie jesteśmy i nie potrafimy być obojętne. Zawsze jesteśmy w coś zaangażowane, czymś zainteresowane, na czymś nam zależy. To się zmienia w zależności od wieku, ale zawsze łatwo wyodrębnić "to coś". Znajomi, muzyka, szkoła, praca, dom, dzieci, pasja...I to coś definiuje nasze postrzeganie samych siebie, jak widzimy swoją rolę społeczną, rolę w rodzinie, w grupie. Jakie mamy nastawienie do siebie, czy jesteśmy zadowolone, szczęśliwe, czy nie. Z jednej strony my-ludzie w ogólności nie lubimy szufladkowania i generalizowania, ale większość z nas czuje się po prostu dobrze mogąc się przyporządkować do jakiejś większej grupy. Czy to grupy mam, żon, lekarek, chórzystek, krawcowych, kierowców...Daje to poczucie bezpieczeństwa, wsparcia, punkt odniesienia. I dobrze. Bo im bezpieczniej się czujemy, tym bardziej nasza "comfort zone" się poszerza. I jesteśmy po prostu szczęśliwi. 
Najtrudniejsze chyba jednak jest znalezienie tego punktu, tego czegoś co nas określa. Mnie przysporzyło to wielu frustracji, Zwłaszcza pogodzenie się z tym, że nie jestem mamą wymarzonej dziewczynki, że mieszkam w małym miasteczku, a nie w upragnionej kamienicy w Poznaniu, że nie będę wirtuozem piania, bo brakuje mi na to cierpliwości, że nie będę podróżnikiem, bo na to brak mi odwagi. Ale kiedy uporałam się z tym wszystkim, stanęłam w miejscu, na środku mojego trawnika, zrobiłam dwa głębokie wdechy i pomyślałam "Jestem szczęśliwa z tym co mam, i z tym gdzie to mam. Chcę być szczęśliwa, więc będę!". I mimo, że jeszcze wiele razy będę miała chwilę zwątpienia, będę żałować i narzekać, to wiem, że jeśli spotykam kogoś po raz pierwszy powiem otwarcie "Cześć, jestem Magda, jestem mamą dwóch wspaniałych synków". I, że będzie mi z tym dobrze. To jest moja rola, moje zaangażowanie, moja pasja, i moja praca w jednym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz