wtorek, 11 sierpnia 2015

Powroty

Nie było mnie. Długo mnie nie było. Powroty zawsze są trudne, a ten bardzo. Głównie dlatego, że czas, w którym nie pisałam był dla mnie czasem trudnym. Szczęśliwym, choć niełatwym. 

Ale od początku. Hm...tylko gdzie jest ten początek? 
Może tak. Od zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Nie wiem z czego to wynikało, być może gdzieś podświadomie zazdrościłam mojej mamie, która ma czworo rodzeństwa, być może dlatego, że moje przyjaciółki pochodzą z rodzin wielodzietnych i wielopokoleniowych, a być może po prostu z ogromnej potrzeby podzielenia się całą masą uczuć, które we mnie się tłoczą. Poznałam tego właściwego człowieka, z którym rodzinę mieć chciałam. I tu zaczęły się schody. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że miałam dużo szczęścia, trafiając na dobrych lekarzy diagnostów, i że tak naprawdę w stosunku do innych par starających się o dziecko, udało nam się dość szybko. Diagnozy, badania, leki, recepty, zastrzyki, terapie, wspomaganie, hormony... Tak, czy siak- rodzicami zostaliśmy 2,5 roku po ślubie, tracąc ciąże w między czasie aż 3 razy. Po mega spokojnym i bezbolesnym (tak, tak!) porodu urodził się Adaś, sprawca większości naszych uśmiechów, łez wzruszenia, spokojnych nocek bez pobudek, dziecko tak spokojne, że aż się sami nadziwić nie mogliśmy. Zawsze mi się wydawało, że "ciśnienie" ma się przy pierwszym dziecku. Nic bardziej błędnego. Dopiero po narodzinach synka zaczął mi w głowie tykać zegar...żeby się jak najszybciej udało drugi raz, żeby nie był sam na świecie, żeby nie czekać i nie zwlekać. Udało się po 2,5 roku. Też nie od razu, też po stracie. Urodził się Staś. Mała iskierka czy jak to mówi moja babcia- diabełek z anielskimi oczami. Chochlik i złośnik, płaczuś i przytulas. Ewidentnie inny niż brat, choć nie mniej radosny i kochany. Dał nam w kość. Zaczął już przy porodzie (18 godzin w bólach, których nie życzę najgorszemu wrogowi), a potem...potem było już tylko lepiej :) choć do ideału jaki wyznaczył nam Adaś brakowało i brakuje mu dużo. I tak oto staliśmy się rodzicami dwóch małych chłopców. Nasze plany o dużej rodzinie zweryfikowało życie. Trudno. Ja się pogodziłam, odpuściłam, nie chciałam cierpieć, mąż...cieszył się z faktu, że już nie będę płakać po poronieniu, co więcej, dość kategorycznie odmawiał nawet hipotetyzowania na temat kolejnej ciąży. Nie i już. Koniec. Kropka. Dla niego nasza rodzina była "skończona i kompletna". Ale mnie czegoś brakowało. Cały czas. Jakby jakiś fragment mojego serca pozostawał pusty, niezapełniony. Moglibyśmy tak żyć pewnie jeszcze wiele lat, z czasem bym się przyzwyczaiła do pewnego rodzaju pustki. Bylibyśmy szczęśliwi. 
Ale...no właśnie. Zawsze jest jakieś "ale". I tak było u nas. Być może dlatego, że znamy się na wylot, dostrzegamy to co nam w sercach kiełkuje, a być może dlatego, że ja nie jestem z tych, które odpuszczają...ale stało się tak, że w dzień Nowego Roku podczas kolejnej rozmowy pt. "Kochanie, a może jednak?", z ust mojego męża nie padło kategoryczne "Nie" tylko " Być może za jakiś czas pomyślę o tym". Zakiełkowała we mnie nadzieja. A między nadzieją a działaniem- cienka granica :) Więc podziałałam, Bez lekarskiego przygotowania, bez wspomagania, z nadzieją, że się uda samodzielnie, za pierwszym razem..i tak się stało. Stąd przerwa na blogu. 
Od marca żyłam myślą o tym, żeby się udało, żeby nie stracić, żeby nie płakać. Mijały dni, tygodnie. Kolejne badania, wizyty. Wszytko ok. Rośnie, serce bije. Minął magiczny dla nas 16 tydzień. Powiedzieliśmy rodzinie, znajomym, posypały się gratulacje, ale i łzy.
Teraz oddycham ze spokojem mając pod sercem swój największy skarb. Spełnione marzenie. Chłopcy całują mnie w brzuch, starszy jeździ ze mną na usg, wybierają ubranka. Cieszą się. Mąż się póki co martwi. Jak sobie damy radę, jak się zorganizujemy. Jak to ogarniemy. Starszak idzie do pierwszej klasy, młodszy do nowej grupy i nowej pani w przedszkolu. Termin mam na połowę listopada, początek zimy. A tu nowy członek rodziny się pojawi. 
Proszę Państwa, przed Państwem Zofia Chorążyczewska, pierwsza tego imienia ( hehehe)

6 komentarzy:

  1. Czytałam to z ciarkami na plecach mimo.że wiedziałam już to i tak takie wzruszenie.
    Ogromnie Wam jeszcze raz gratuluje i trzym kciuki za Was dziewczyny

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam to z ciarkami na plecach mimo.że wiedziałam już to i tak takie wzruszenie.
    Ogromnie Wam jeszcze raz gratuluje i trzym kciuki za Was dziewczyny

    OdpowiedzUsuń
  3. super, gratuluję, Zośki są bardzo mądrymi kobietami, pozdrawiam i trzymam kciuki:-)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję i cieszę się razem z Tobą :) Poradzicie sobie, na pewno :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja również gratuluję. Trzymam mocno kciuki za szczęśliwie rozwiązanie. A czytając o chłopcach miałam wrażenie jakbym czytała o swoich. 😊 pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń