czwartek, 22 października 2015

Mistrzyni przerw

Od ostatniego wpisu minęło...no cóż. Dużo minęło. 
Zdążyliśmy w tym czasie rozpocząć szkołę. Pierwsza klasa to nie bułka z masłem. Książki, zeszyty, zadania domowe. Nieogar ogólny. Do tego niezłe zamieszanie u Stasia- najpierw z braku miejsc w grupie jego wylądował w zerówce. Dwa tygodnie płaczu i rozdzierającego krzyku. Na szczęście się udało wrócić do starej grupy, znajomej Pani i dzieci. Z pieśnią i uśmiechem na ustach wręcz teraz żegnamy się w korytarzu przedszkolnym. Brzuch rośnie. Choć nie za bardzo, bo wagę mam co do grama równą wadze przed ciążowej (tu wielkie ukłony dla dietetyka, z którym co nieco konsultowałam). To już 36 tydzień. Ostatnia prosta. Powinnam mieć wszystko zapięte na ostatni guzik, spakowaną torbę, zatankowany samochód i generalnie czekać w blokach startowych...a tu...dupa! 
Pracy w pracy mam dużo, bardzo dużo. I mimo, że pracuję za ścianą własnego domu, nie mogę jednocześnie być i w pracy i w mieszkaniu, więc dochodzi do sytuacji, w której odbieram Adasia ze szkoły o godzinie 12.25, i mój kochany i odpowiedzialny jak się okazało, 6 latek zostaje w domu sam(!) do godz 15.00 (tematu świetlicy szkolnej nie poruszam, bo doprowadza mnie do ciśnienia 200/100). Chłopcy są wybitnie absorbujący. Nie wiem czy wynika to z tego, że i oni czekają na Zosię (a okazują to bardzo intensywnie i często tuląc się do brzucha, śpiewając jej czy po prostu mnie głaszcząc), czy z tego, że jesień, brak słońca i w ogóle bleeehh. Mam wrażenie, że czas się kurczy. Godzina trwa max 45 min. Zmęczona niby nie jestem, ale ciągle na niedoczasie. Ciągle chciałabym więcej. Więcej zrobić, więcej przeczytać, więcej obejrzeć, więcej się pobawić, posprzątać, pobyć z chłopcami, rodzinką...Mam wrażenie, że osiągnęłam mistrzostwo świata w przerwach. Zróbmy przerwę w zabawie na obiad, przerwę w nauce na zabawę, w prasowaniu na poczytanie bajki, w czytaniu na zabawę klockami, w sprzątaniu na gotowanie, w gotowaniu na posprzątaniu po gotowaniu....Doprowadza mnie to do pasji, bo mam w głowie tylko przerwy. Żadnego skończonego etapu, żadnej skończonej czynności. A to męczy. Męczy bo ciągle wisi nade mną wizja dokańczania czegoś w czym zrobiłam przerwę, żeby zrobić kolejną, i kolejną i kolejną przerwę. Wrrr....
Czy tylko ja tak mam? 
Macie jakieś rozwiązania tej sytuacji?

2 komentarze:

  1. Oj jak ja Cię rozumiem! ale niestety recepty na to nie mam, chyb że pomoc kogoś bliskiego kto by Cię trochę odciążył z obowiązków co jakiś czas :)

    OdpowiedzUsuń
  2. kolezanko droga, wracaj do nas :)

    OdpowiedzUsuń